Clint Hawkeye - 27-05-13 19:40:15

Zapraszam do przeczytania. ;)




Zmierzchało się już, a na zewnątrz szalała burza. James wparował do chatki mokry i wściekły.
Odrzucił kaptur z głowy i przelustrował wzrokiem pokój.
Trzech rosłych mężczyzn patrzyło się nań wyczekująco.
Wściekły mężczyzna stanął na środku pokoju, a ręka odruchowo spoczęła na rękojeści miecza w pochwie.
-Czy Twoi durni informatorzy wspomnieli coś o zasadzce?!
Wykrzyknął James do nikogo konkretnego, a w małej chatce nastała jeszcze większa cisza.
Jeden z mężczyzn wstał z ociąganiem.
-Nic nie mówili, ale..- nie zdążył dokończyć przyszpilony do ściany zakrwawionym mieczem Jamesa.
-Ten miecz..- wyszeptał złowrogo- zabrał więcej istnień niż miał, więc jedno więcej nie zrobi różnicy. Następnym razem racz sprawdzić dawane ci informacje przez te kretyńskie psy, dobrze?
Mężczyzna szybko pokiwał kilkukrotnie głową w potwierdzeniu.
James opuścił wolno miecz i schował go, lecz wciąż patrzył na niego wściekle.
Ogień w kominku trzaskał przyjemnie. Emocje powoli opadły, a James uspokajał się.
Zdjął czarny płaszcz i powiesił obok kominka, aby wysechł.
Usiadł przy stole.
-Macie tu wodę?- spytał szeptem, lecz w tej ciszy było słychać każdy oddech.
Soler wstał szybko ze swojego miejsca i trzęsącymi się rękami nalał wody w drewniany kubek wyłożony od środka zwierzęcą skórą.
Postawił go przed przybyłym, a James wypił wszystko jednym duszkiem. Usiadł okrakiem na ławce, wyciągnął miecz, ostrzałkę i zaczął go ostrzyć.
Mężczyźni odprężeni znajomym dźwiękiem odważyli się zagadać.
-Co się w ogóle stało, James?- spytał Ray, ten którego James zaatakował mieczem. Mężczyzna westchnął.
-Stałem na cyplu. Pode mną rozciągał się obóz Luara.
Wszystko wyglądało tak, jak zwykle. Paliły się pochodnie, ludzie chodzili- pod bronią, ale to normalne. Jedyne, co mnie zaniepokoiło, to ilość ludzi. Zwykle chodziło ich więcej o tej porze, ale myślałem, że w związku z jutrzejszym wymarszem są po prostu w namiotach. Rozerzy i Forkarzy wybiegli na mój znam z przyległego lasu. Rzucali pochodnie na namioty, a mój wzrok spoczął na namiocie Luara.
Z niego wybiegł uzbrojony Luar ze skoordynowanym wojskiem. Łucznicy wystrzelili pierwszą salwę. Między jeźdźcami i Forkarami wybuchło zamieszanie. Część poszła do walki, a niektórzy cofnęli się do lasu. Zsunąłem się z cypla i ruszyłem do walki, nie będę wdawał się w szczegóły, ale to była przegrana walka. Ostatnie, co widziałem, to jak Forkar tnie po piersi Luara, a potem sam ginie. Uciekłem. Wszyscy, którzy zostali, zginęli.
James schował ostrzałkę i miecz do pochwy.
Spojrzał po słuchaczach i wzruszył ramionami.
-Jest tu coś do jedzenia?
-Będziesz musiał zjeść na zamku.- powiedział Ray, niszcząc nadzieje Jamesa na coś ciepłego do jedzenia.- Dowódca kazał ci przyjść.
Mężczyzna zaniepokoił się.
-Chodzi o ten atak?- zagadnął ostrożnie.
Han, który do tej pory milczał, rozwiał wątpliwości:
-Nie jestem pewien, ale dzień po twoim wyjeździe, do zamku zawitał nieznajomy. Może o niego chodzić.
-Jaki nieznajomy?- spytał James.
-Skąd mamy wiedzieć. Idź to się dowiesz.
Mężczyzna przyjrzał się dokładnie rozmówcom. W końcu wstał i sięgnął po płaszcz.
-Nawet nie zdążył wyschnąć.- mruknął.- Wybacz, Ray, że ci groziłem. Poniosło mnie.
Zagrzmiało, a przeproszony mężczyzna ujrzał okazję na małe RANDE VU. Machnął ręką.
-Miłej podróży.- Ray wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu.
James zwężył oczy i zacisnął usta. Zarzucił mokry płaszcz na plecy i kaptur na głowę. Uniósł dłoń w geście pożegnania i wyszedł.
Deszcz nadal padał, a niego przeszywały błyskawice.

James odwiązał klacz od belki pod oknem i zwinnie wskoczył na siodło.
Spiął ostrogi i galopem ruszył w stronę wzgórza, na którym stał zamek Tasengard.
Mężczyzna myślał, co go tam spotka. Jego dowódca był człowiekiem o stalowej woli. Nie znosił sprzeciwu, a co dopiero niesubordynacji.
Jego brązowa klacz zarzuciła mokrą grzywą, jakby zgadzała się z nim.
Wjechał na wzgórze i jego oczom ukazał się Tasengard.
Zamek z szarej cegły i wysokimi, czterema wieżami spoglądał złowrogo na przybyłego.
James zeskoczył z konia i wszedł do zamku przez bramę. Od razu doskoczył do niego stajenny.
-O! Pan Hallcney! Zabrać konia do stajni?- spytał.
James warknął zdenerwowany.
-To klacz. Ten koń, to klacz, Joe.
Joe jest otyłym facetem, który okradnie swojego klienta przy każdej możliwej okazji. Jednak James lubił zostawiać u niego klacz. Joe jest mistrzem, jeśli chodzi o opiekę nad wierzchowcami.
-Weź ją. Owies, siano i wyczesz ją.
James rzucił mu srebrną monetę, którą wyjął przed chwilą z sakiewki.
-Się rozumie!
Joe energicznie zabrał ze sobą klacz Jamesa, a on sam ruszył do wschodniej wieży.
Postawił nogę na pierwszym stopniu i usłyszał za sobą zirytowany głos strażnika.
James przewrócił oczami i ruszył w jego stronę z udawanym uśmiechem.
-Ja do dowódcy.
-Wiem, gdzie ty idziesz, ale go nie ma. Sir Aretz jest na kolacji.
James westchnął zniecierpliwiony. Uścisnął dłoń strażnikowi i wyszedł.
Mężczyzna zdziwił się, że na niebie świeciły już gwiazdy.
Spojrzał machinalnie na bramę, która była już zamknięta.
Po placu chodzili jedynie gwardziści z pochodniami.
-"Może to i dobrze, że go nie spotkałem. Zjem coś, przebiorę się."- pomyślał James idąc do części mieszkalnej.
Szybkim krokiem doszedł do ciężkich, stalowych drzwi.
Z małym wysiłkiem otworzył je i wszedł.
Podszedł do lady, za którą siedział Grouer- syn właściciela.
Młody chłopak z czarnymi włosami i brązowymi oczami. Uważał Jamesa za bohatera Czerwonego Imperium.
-Cześć, James. Coś do pokoju przynieść?- spytał, podając w między czasie mosiężny klucz.
-Kawę i coś do jedzenia.
-Kurczak i ziemniaki? Mama właśnie zrobiła, jeszcze ciepły.
James zgodził się z niemałym zadowoleniem i ruszył po schodach.

www.apartamentywrzosowe.pun.pl www.woman-ultimate.pun.pl www.bakuganbrawlers.pun.pl www.fis.pun.pl www.shahrukh-juhi.pun.pl