#1 07-11-12 19:45:28

 Dhirells <3

Opiekun białego tygrysa

50046863
Skąd: Chełmża
Zarejestrowany: 21-10-12
Posty: 121
Punktów :   
Ulubiona część: I
WWW

Księga Magi, czyli straszne wypociny

Księga magii
         

Długo wpatrywałam się w to bardzo stare zdjęcie, które wisiało u babci w pokoju. Było trochę niewyraźne, wyblakłe, ale przedstawiało dziwną postać na koniu. A trochę dalej-przysunęłam głowę, żeby lepiej widzieć, gdy nagle z salonu rozległo się stłumione przez wiele ścian wołanie babci Stefy:
-Klara, gdzie się podziewasz?! Kolacja na stole!
Szybko odsunęłam się od zdjęcia i po cichu zamknęłam za sobą drzwi od pokoju babci. Schodząc po schodach obmyślałam jak usprawiedliwić tak długą nieobecność. W końcu raczej nie powiem babci, że byłam w jej pokoju, grzebałam w jej kufrze i już-już miałam ściągnąć cenne zdjęcie ze ściany, na której prawdopodobnie wisiało ponad trzysta lat. W końcu zdecydowałam się na to, że powiem babci, iż pochłonęła mnie książka i straciłam poczucie czasu. Wreszcie zeszłam po niekończących się schodach i stanęłam przed wzburzonym obliczem babci Stefanii (zrobniale Stefy, ale na żadne zdrobnienia nie zasługiwała).                         
-Gdzie ty się podziewałaś, Klaro?! Szukam cię po całym domu! Matka o mało nie padła na zawał, gdy przez telefon opowiedziałam jej, że zniknęłaś!-   babcia Stefa krzyczała tak głośno, że mój młodszy brat Piotrek z wystraszoną miną wyjrzał zza rogu. Ja i Piotrek, mój dziewięcioletni brat, przyjechaliśmy do babci Stefy, mieszkającej na zalesionych obrzeżach Krakowa na wakacje, żeby jak to się mama wyraziła: „pooddychać świeżym powietrzem”. My mieszkaliśmy w Warszawie, wiecznie zatłoczonej i według taty „zupełnie pozbawionej zieleni” (to nie była prawda, ale mus, to mus). Rodzice pracowali jako archeolodzy na wykopaliskach i wiecznie nie było ich w domu, dlatego na te wakacje, abyśmy się nie nudzili, wysłano nas „wielką pomyłką” do babci Stefy. Jeśli gdziekolwiek mielibyśmy się nudzić, to właśnie u niej. Mieszkała w starej, trzystuletniej posiadłości, która co prawda skrywała dużo tajemnic i miała miliony małych skrytek oraz zakamarków, lecz nie było to miejsce dla dwunastolatki i dziewięciolatka kochających ruch i zabawy na ogrodzie. Babcia nie miała w nim nawet liści! Był on tak pusty, jak park miejski o pierwszej w nocy, oprócz tego, że otaczał go nieciekawy las. Dlatego ja i Piotrek całymi dniami z nudów goniliśmy się wokół domu i wyrobiliśmy sobie przez to niezłą kondycję. Lecz mama i tata nawet nie chcieli słuchać, że nam się nie podoba…Bez dziadka to nie to samo…Dziadek Michał zniknął dwa lata temu w tajemniczych okolicznościach i nie został znaleziony. To wtedy, gdy po dwóch tygodniach poszukiwań babcia usłyszała, że policja zrobiła, co mogła, stała się taka oschła i nie do wytrzymania. Wszyscy wiedzieliśmy, że tak naprawdę babcia nas kocha, a pod wkurzającą przykrywką kryje się wielki, ogromny żal i smutek. Więc, jak mówiłam, do tej pory było strasznie nudno, lecz gdy ujrzałam ten dziwną dziurkę obok zdjęcia w sypialni babci, moja wrodzona ciekawość wystrzeliła ze mnie jak fajerwerki w nowy rok, pozwalając sobie przejąć nade mną kontrolę. I teraz, gdy stałam przed babcią, słuchając jej wyrzutów nie mogłam się doczekać, by znów móc zbadać to tajemnicze zdjęcie. Gdy tak zanurzona byłam w rozmyślaniach, dotarło do mnie, że babcia coś do mnie mówi.
-Klara, Klara, dziecko! Czy ty mnie słuchasz?
-Tak-odparłam beznamiętnym głosem.
-Chodź na kolację, już pewnie wystygła przez to twoje wędrowanie.-babcia zamaszystym ruchem odwróciła się i przez całą drogę do jadalni marudziła o tym, jak jej nie słuchamy i jak to marnuje się przez nas jedzenie. Po skończonej kolacji podeszłam do Piotrka i powlokłam go do naszego pokoju na drugim piętrze. Zamknęłam za nami szczelnie drzwi i wychrypiałam:
-Słuchaj, dziś w nocy chcę się podkraść do pokoju babci.
Piotrkowi oczy zmieniły się w dwa spodki.
-Co?-wyszeptał-Chcesz, żeby babcia wpadła w furię? Albo jeszcze gorzej, żebyś dostała szlaban na wyjście z domu? Wtedy to umrzesz z nudów.-zakończył monolog lekkim westchnięciem.-Serio chcesz się narazić?
-Pamiętasz, że babcia ma problemy z pęcherzem moczowym? No, więc, gdy babcia wyjdzie do toalety wejdę do jej pokoju i…
-I co?-przerwał mi Pit.-Właściwie, po co chcesz tam wejść?
-Eee…-zaczęłam nerwowo wykręcać ręce.-Nie twoja sprawa!
-Dobra, jak chcesz. Ja idę spać.-powiedział Pit i wszedł do łóżka.-Dobranoc.-rzekł, nakrywając się kołdrą i odwracając ode mnie. Wrr… Jak ci bracia potrafią być złośliwi! OK, raz kozie śmierć, mam go w nosie, będę czatować pod drzwiami babci póki nie wyjdzie. Zeszłam po schodach na pierwsze piętro i ukryłam się za drzwiami do łazienki. Na babcię nie musiałam czekać długo. Już po pół godzinie usłyszałam rumor i, wiedząc, że babcia nakryje mnie w łazience, podeszłam do drzwi pokoju babci. Po chwili otworzyły się one, skutecznie mnie ukrywając, a babcia Stefa poszła do łazienki nawet się nie oglądając. Jest! Wreszcie pusto! Wśliznęłam się do pokoju babci, myśląc o tajemniczym zdjęciu z koniem i dziwną postacią. To, co zobaczyłam na ścianie obok niego to mała, ledwie widoczna, ale jednak dziurka. Podejrzewałam, że za zdjęciem kryje się schowek. Po chwili moje przypuszczenia się potwierdziły. Z trudem przesunęłam zdjęcie w ciężkiej ramie i moim oczom ukazało się małe, podłużne wgłębienie w cegle. Włączyłam telefon, który miałam w kieszeni piżamy i poświeciłam nim na ścianę. Ujrzałam małą, zmurszałą ze starości, zwiniętą w rulon karteczkę. Natychmiast porwałam ją z jej niedużego schowka i już-już miałam ją przeczytać, gdy usłyszałam rumor. Babcia wraca!! Rzuciłam się do drzwi (oczywiście biorąc ze sobą karteczkę i umieszczając zdjęcie na swoim miejscu) w ostatniej chwili. Ukryłam się w mym stałym miejscu za drzwiami i czekałam, aż babcia Stefa doczłapie do łóżka. Gdy drzwi ostatecznie się za nią zatrzasnęły szybko pognałam do łóżka, nakryłam się kołdrą po same uszy, zapaliłam latarkę, którą zwinęłam ze stolika nocnego i pełna napięcia rozwinęłam karteczkę:
               WZKAZÓWKA PIERWSZA
Na północnym skraju lasu (od drzwi frontowych) idź w stronę południa. Tam natrafisz na dużą akację. Wejdź na nią i zapytaj wrony o Narratora. Drugą wskazówkę znajdziesz na szczycie drzewa w gnieździe wrony.
Trzymaj się, Twój
                                                                     Dziadek
Co? Co to ma być, jakaś zagadka dla Sherlocka Holmesa? I jak to „Twój dziadek”? Przecież dziadek prawdopodobnie nie żyje! A może żyje i bawi się z nami w chowanego? Te i inne pytania kłębiły się właśnie w mojej głowie, ale przeczuwałam, że może mi na nie odpowiedzieć tylko sam dziadek. Z sercem na ramieniu wysunęłam się spod kołdry, włożyłam kartkę i latarkę do szuflady, po czym zamknęłam ją na klucz. Położyłam się w łóżku zakładając ręce pod głowę. Właśnie zaczęłam zastanawiać się, kim jest Narrator (nie ten prawdziwy, tylko ten z kartki), ale nagle zapadłam w głęboki sen.

Następnego dnia obudziłam się w dobrym humorze. Umyłam się i ubrałam, po czym zeszłam do jadalni na śniadanie. Babcia Stefania i Piotrek już siedzieli przy stole, a gdy weszłam obrzucili mnie przelotnymi spojrzeniami. Pierwsza odezwała się babcia:
-Dzień dobry Klaro.
-Dzień dobry!-odparłam radosnym tonem, siadając obok Pita przed miską z płatkami.
-Czeszcz!-wymamrotał Pit z buzią pełną mleka. Gdy przełknął nachylił się nade mną i szepnął:
-I co było w tej sypialni?                           Popatrzyłam na niego złowrogo, po czym odszepnęłam:
-Myślałam, że jesteś święcie obrażony?    Zaczerwienił się i odpowiedział:
-Ale może jednak…?
Zrobił tak niewinną minę, że powiedziałam mu:
-OK, na górze za dziesięć sekund. Raz, dwa, trzy…Dziękujemy!-krzyknęliśmy razem, wrzuciliśmy naczynia do zlewu i na wyścigi popędziliśmy do naszego pokoju. Towarzyszył temu taki rumor, że babcia Stefa złapała się za głowę.
-Chuligani…-usłyszałam jeszcze biegnąc do schodów.
-…dziesięć!!-wykrzyknęłam z impetem otwierając drzwi i rzucając się na łóżko. Pit także padł na pościel i śmieliśmy się w głos przez parę minut. W końcu wesoły nastrój zastąpiła poważna atmosfera. Opowiedziałam Pitowi o tym, co było na karteczce, a on słuchał tego z błyszczącymi oczyma. Podzieliłam się z nim także moimi przypuszczeniami. Choć z początku byłam nieufna wobec młodszego brata, teraz cieszyłam się, że mogę komuś o tym opowiedzieć. Gdy skończyłam, Piotrek wykrzyknął z zapałem:
-Na co jeszcze czekamy?! Ruszajmy zdobyć drugą wskazówkę!
No tak, typowy mężczyzna. Nie myśli, tylko od razu chce działać. Westchnęłam, wzięłam plecak i w mgnieniu oka wrzuciłam do niego najpotrzebniejsze rzeczy: lornetkę, długopis, notes, telefon, kompas i butelkę wody oraz krakersy. Tak przygotowana założyłam bluzę, zasznurowałam adidasy i wyruszyliśmy z Pitem na spotkanie przygodzie. Wyszliśmy przez drzwi frontowe, wcześniej powiadamiając babcię o tym, że idziemy „pobiegać”.              Odetchnęliśmy świeżym, sierpniowym powietrzem. Było zimno, a niedawno padał deszcz. Typowe polskie lato! Ruszyliśmy z Pitem w kierunku północnego skraju lasu. Ku swemu zdumieniu ujrzałam krąg złożony jakby z białych grzybków, okalający cały dom, aż po las. Zastanawiając się, co jeszcze dziwnego dziś ujrzę, niepewnie przekroczyłam krąg. Nagle całym lasem wstrząsnął ogłuszający ryk. Cofnęłam nogę w mgnieniu oka i spojrzałam z niepokojem na Piotrka. Miał nie mniej strachliwą minę niż ja. Po chwili wyjąkał:
-Może to jednak zły pomysł…? Wracajmy do domu, tam jest bezpieczniej…
-Hm? Teraz chcesz się wycofać? Proszę bardzo, idź, ja nie rezygnuję.-mówiąc to postąpiłam krok do przodu, przeszłam przez „grzybkowy mur” i zdecydowanym krokiem ruszyłam przed siebie.
-Hej, zaczekaj! Nie zostawiaj mnie samego!!-krzyczał Pit i już po chwili szliśmy ramię w ramię, tak jak przystało na rodzeństwo. Nagle zatrzymałam się, ponieważ przypomniałam sobie, że powinniśmy iść na południe. Wyciągnęłam kompas z plecaka, ustawiłam go odpowiednio i po chwili mruczenia „hm…”, „uhm” i „aha” ruszyliśmy na południe. W marszu wyciągnęłam kartkę z wskazówką i przeczytałam fragment: „…Tam natrafisz na dużą akację. …”. Rozejrzałam się, ale na razie rosły tu same sosny i świerki. Podeszliśmy jeszcze kawałek i naszym oczom ukazała się…największa akacja, jaką ktoś kiedykolwiek widział!! Miała z osiemdziesiąt metrów wysokości! Ale chwileczkę, w takim razie, czemu gdy tata przywiózł nas tu, nie widzieliśmy jej? Przecież takie drzewo wyraźnie odcina się na tle lasu! Coś mi tu trąciło magią, i to mocno.
-No…i co teraz robimy?-spytał Pit.
-Eee…-rozwinęłam karteczkę-Teraz mamy zapytać wrony o Narratora!
-Ale jak chcesz to zrobić?-oboje spojrzeliśmy w górę. Na samym czubku drzewa siedziało z dwadzieścia wron.-Mamy się tam wdrapać?
-Wygląda na to, że tak.-odpowiedziałam i postawiłam stopę na najniższej gałęzi. Po chwili zręcznego przeskakiwania z gałęzi na gałąź byłam już w połowie drzewa. Usiadłam na jednej z tych oto gałęzi i z założonym i rękami czekałam na Pita. On zaś stał na dole i patrzył na mnie oczami jak spodki. Po chwili krzyknęłam do niego z góry:
-Hej, wchodzisz czy nie?! Długo nie będę czekać!
-Lepiej żebyś sama wzięła tą wskazówkę, ja…-tu zawahał się-mam straszny lęk wysokości…Tylko nie śmiej się ze mnie, bo pójdę sobie!
Ledwo powstrzymałam napad gwałtownego śmiechu, ale powiedziałam mu, żeby poczekał na dole, a sama znów zaczęłam skakać po drzewie. Po paru minutkach siedziałam spokojnie na szczycie w otoczeniu czarnych jak noc ptaków. Wydawało mi się, że pomysł z gadaniem do wron jest idiotyczny, ale wzięłam głęboki wdech i wierząc dziadkowi zwróciłam się do dziesiątek wpatrzonych we mnie oczu:
-Dzień dobry paniom i panom…
Wyraz dziobów ptaków nie zmienił się, za to Pit na dole umierał ze śmiechu. Nawet tu słyszałam jego parskanie.
-Nazywam się Klara Brandenburg…- kontynuowałam niepewnie- i chciałam spytać, czy znacie Narratora?
Jak na wezwanie ( czyli w tym przypadku na słowo „Narrator”) ptaszyska poderwały się do lotu i już wkrótce unosiła się przede mną chmura wron. Niezdolna się poruszyć patrzyłam na to wszystko z niedowierzaniem. Nagle wrony rozsiadły się po gałęziach a przede mną pojawiła się dziwna postać, która wyglądała jak karzeł w zielonym kapelusiku. Skłoniła przede mną głowę, po czym powiedziała:
-Dzień dobry, panno Klaro. To ja jestem Narratorem. Jak przypuszczam, przyszłaś tu po to, abym cię oczyścił.
-C…c…co?- wymamrotałam.- Jak to „oczyścił”?
-To znaczy- Narrator uśmiechnął się- że będziesz widziała wszystkie magiczne stworzenia ukrywające się w tym lesie.
-Jak to magiczne? Czyli ten las naprawdę skrywa jakieś mroczne sekrety…-resztę zdania wypowiedziałam szeptem.- Ale jak chcesz to zrobić? Wolałabym, żeby jakiś niegodny zaufania karzeł nie kazał mi pić jakiejś Bóg wie, jakiej zielonej substancji…
-Ależ nie!- wykrzyknął Narrator.- Robi się to w inny, bezpieczny sposób. Ale najpierw: zgadza się pani czy nie?
Zgadzam się czy nie? Musiałam chwilę pomyśleć. Mój umysł wciąż był trochę ociemniały, w końcu siedzę właśnie na drzewie z jakimś Narratorem, który mówi mi, że w tym lesie mieszkają magiczne stworzenia i jeśli on „coś” mi zrobi wtedy je ujrzę. Cóż, od dziecka wierzyłam w magię, ale to było zbyt magiczne! Ale co mi tam…spróbuję!
-Zgadzam się!- powiedziałam stanowczo.-Czyń honory.
-W takim razie…proszę!-wykrzyknął karzełek- Narrator, po czym…splunął mi w twarz!
-Bleee!!!- krzyknęłam. Zielona maź skutecznie zakryła mi oczy, tak, że zamiast jednego, widziałam dziesięciu głupków. Zamrugałam, by po chwili zamiast licznych ptaków, do tej pory przysłuchujących się naszej rozmowie, ujrzałam… Wróżki! Setki maleńkich dziewczynek o opalizujących różnokolorowych skrzydełkach siedziało na gałęziach akacji i śmiało się z mojego losu oplutej nieszczęśniczki.
-T…t…To niesamowite!- wyszeptałam. Przysunęłam się do najbliższej wróżki i podstawiłam palec pod jej maleńką nóżkę. Mała wróżka uśmiechnęła się do mnie sympatycznie i zsunęła się na mój palec. Podniosłam ją ku twarzy, by lepiej się przyjrzeć. Mała miała na sobie cieniutką sukieneczkę, zrobioną z jakiegoś materiału mieniącego się różnymi odcieniami zieleni. Na jej nóżkach połyskiwały maleńkie sandałki, a jej nadgarstki, szyję i uszy zdobiła biżuteria w najróżniejszej postaci. Magiczna istotka posiadała długie do pasa blond włosy, i, co mnie najbardziej zdumiało, żółte oczy. Wyglądała jak cudo. Z rozczarowaniem nawinęłam na palec drugiej ręki kosmyk moich czarnych loków. Ech, jak niektórzy mają dobrze!
-To prawda!- zwróciłam się do Narratora.- W tym lesie istnieją magiczne stworzenia! Pokażesz mi ich więcej?- byłam tak podekscytowana, jakbym miała dostać nowy rower (nawiasem mówiąc, przydałby mi się).
-Hola, hola! Najpierw druga wskazówka!- Narrator wyraźnie nie był zadowolony z mojego pośpiechu. –Dziadek panienki wyraźnie prosił, bym ją panience przekazał.- To mówiąc podszedł do mnie i wręczył mi świstek papieru.-Czytaj.-nakazał.
Sęk tkwił w tym, że miałam do niego aż cztery prośby. Karteczka mogła poczekać. W myślach układałam sobie plan:
1.Zapytać, o co chodzi z tą cała karteczkadą.
2.Zobaczyć więcej magicznych stworzeń.
3.Spytać, kim on właściwie jest?
4.Do jasnej ciasnej; dziadek żyje czy nie?!!!!
-No więc- zaczęłam, wykręcając ręce- chodzi o to, że najpierw mam do ciebie cztery sprawy. Najpierw proszę o to, byś wyjaśnił mi, o co chodzi z tymi karteczkami.
-Słucham?- karzeł skrzywił się.- Takie uprawnienia ma tylko twój dziadek!
Sprawa czwarta odhaczona. Dziadek żyje!
-Czyli mam przez to rozumieć, że się z nim spotkam?
- Może.- Narrator wzruszył ramionami.- To zależy, czy wykonasz zadania. Jest ich trzy. Pierwsze skończone, odnalazłaś mnie i zostałaś oczyszczona. Drugie zawiera ta kartka, więc przeczytaj ją wreszcie!!!
Chyba nadszarpnęłam trochę jego cierpliwość, pomyślałam.
CDN.

Wiem, że masakra. :heart:


http://img.besty.pl/images/307/53/3075307.gif

Offline

 

#2 07-11-12 19:59:26

 Destiny

Założycielka

Zarejestrowany: 18-07-12
Posty: 1640
Punktów :   
Ulubiona postać: Ren's my home
Ulubiona część: I i IV
Ulubiona para KT: Rensey
WWW

Re: Księga Magi, czyli straszne wypociny

Haha, super, mi się podoba ;D Phahah, babcia Stefa :heart: xD


Znużona, przetarłam oczy i zgniotłam poduszkę pod głową. Usłyszałam cichy głos Rena, gdy nucił naszemu nowo narodzonemu synkowi w pokoju obok. Mówił do niego łagodnie w hindi i chociaż nadal nie rozumiałam tego języka, rozpoznałam słowa, którymi Ren zwracał się do naszego synka - Mera raja beta - co oznaczało "Synku, mój mały książę".

Offline

 

#3 07-11-12 20:09:25

 Minjami

Anamika

44324206
Skąd: Ostóda :D
Zarejestrowany: 28-10-12
Posty: 700
Punktów :   
Ulubiona postać: nwm wszystkie kocham 
Ulubiona część: 1,2,3 :P
WWW

Re: Księga Magi, czyli straszne wypociny

przypomina mi trochę baśniobór czyżby to on cię zainspirował ?? :D
ale jest całkiem spoko, podoba mi sie ;)


http://24.media.tumblr.com/tumblr_m86waqFYRC1rcidgso1_500.gif

Offline

 

#4 07-11-12 21:58:04

 Dhirells <3

Opiekun białego tygrysa

50046863
Skąd: Chełmża
Zarejestrowany: 21-10-12
Posty: 121
Punktów :   
Ulubiona część: I
WWW

Re: Księga Magi, czyli straszne wypociny

Owszem, trochę "Baśnobór" trochę "Kroniki Spiderwick", ale pomysł mój :) :) :)


http://img.besty.pl/images/307/53/3075307.gif

Offline

 

#5 07-11-12 22:01:28

 Dhirells <3

Opiekun białego tygrysa

50046863
Skąd: Chełmża
Zarejestrowany: 21-10-12
Posty: 121
Punktów :   
Ulubiona część: I
WWW

Re: Księga Magi, czyli straszne wypociny

Oto ciąg dalszy:


W takim razie moja lista pójdzie się czesać, chociaż i tak mam zamiar ją później zaktualizować. Zrezygnowana rozwinęłam świstek i zaczęłam czytać:



                   WSKAZÓWKA DRUGA
Od wielkiej akacji idź 20 km na zachód, w głąb lasu. Tam natkniesz się na staw, w którym mieszka syrena. Daj jej coś błyszczącego, a wtedy ona poprowadzi cię na dno stawu. Czeka cię w tym miejscu próba. Trzecią wskazówkę ma strażnik. Powodzenia
                                                       Dziadek
I znów pojawiły się pytania. Dwadzieścia kilometrów? Chyba musimy wrócić po namiot. Cóż, babcia się trochę pomartwi. I właściwie drugi punkt mojej listy zostanie spełniony. Zobaczę inne magiczne stworzenie! Jednak trochę martwiło mnie zdanie „czeka cię w tym miejscu próba”. Obym nie musiała podawać im swojego mózgu na tacy. Brrr! Obrzydliwe. Zaraz, zaraz! Pośpiesznie wyciągnęłam pierwszą wskazówkę z plecaka. Tam było przecież napisane „drugą wskazówkę znajdziesz na czubku drzewa w gnieździe wrony”. A dał nam ją Narrator… Może tak miało być? Do mojej listy dołączył punkt piąty:
5.Czy Narrator jest po naszej stronie?
Postanowiłam wyruszyć od razu. Pożegnałam się z Narratorem, który miał dość zdziwioną minę, i migiem zsunęłam się po gałęziach. Na dole Piotrek już tupał z niecierpliwości.
- Co ty tam robiłaś?! Nie było cię dobrą godzinę!
-Chodź, opowiem ci po drodze.- pociągnęłam go za rękaw i pobiegłam sprintem w stronę domu. Tak jak obiecałam, wytrajkotałam mu naprędce konwersację, która przebiegła między mną, a Narratorem. Pomyślałam, że na razie nie będę się z nim dzieliła moimi przypuszczeniami o zdradzie. Chociaż i tak to, co mówiłam chyba nie dotarło do niego, ponieważ dyszał jakby właśnie przebiegł stukilometrowy maraton.  Wreszcie między drzewami ukazał się dom babci Stefy. Przyspieszyłam jeszcze bardziej, ciągnąc Pita za sobą, wpadłam przez drzwi frontowe i dopiero wtedy usiadłam na fotelu stojącym w holu. Po wyrzuceniu z siebie sporej dawki powietrza, zwróciłam się do Piotrka opartego o ścianę:
-Chodź, nie ma czasu do stracenia.
Po chwili staliśmy już przed obliczem babci Stefanii i łgaliśmy co sił.
- Zapomnieliśmy tylko jednej rzeczy…
- My zaraz przyjdziemy…
- Nie musisz się o nas martwić, damy sobie radę…
- I przez okno też nie musisz wyglądać, bo przecież po co?
Nasza babka była chyba obojętna na te prośby, bo stanowczym tonem zarządziła kolację, a potem mycie oraz spanie, po czym oznajmiła, że nigdzie nas już dziś nie puści. Z rozczarowaniem zerknęłam na wielki stojący zegar w salonie. No tak! Przecież już dwudziesta pierwsza trzydzieści! W lato czas mija tak wolno… Nieszczęśliwa ponad wszelką miarę powlokłam się do jadalni, zjadłam kolację i poszłam do pokoju po rzeczy do mycia. W tej samej chwili rozległ się dzwonek mojej komórki. Zerknęłam na ekranik. Mama! No cóż, będę musiała kłamać, ile wlezie.
- Halo?- rzuciłam do słuchawki.
- Klara? No wreszcie! Wiesz, ile razy dzwoniłam!?
Ze zdumieniem odstawiłam telefon od ucha i (nie wierząc własnym oczom) ujrzałam na ekranie piętnaście nieodebranych połączeń. Fakt był taki, że będąc w lesie wyłączyłam komórkę i mama nie mogła wtedy usłyszeć mojego głosu w słuchawce. Z roztargnieniem wróciłam do rozmowy:
- Ja… Eee… Miałam wyłączony telefon…- wydukałam.                                                       Ton głosu mamy nabrał podejrzliwości.
- A to niby czemu?
- Bo…- poprawiłam kołnierz bluzki – Biegaliśmy wokół domu i nie chciałam żeby ktoś mi przeszkadzał i go wyłączyłam i zostawiłam w pokoju ale nic się nie stało i wszystko jest OK, tak? – wyrzuciłam z siebie jednym tchem.
- No dobrze Klaro, tym razem ci odpuszczę. Co ty tam gadasz? Zaczekaj chwilę.- pani Marzena Brandenburg trzasnęła słuchawką i po chwili usłyszałam krzyki. Czekałam tak z dwie minuty, by w końcu usłyszeć znów mamę:
- Halo, już jestem! Wiesz, Klara, ten twój ojciec znowu wpadł na pomysł przestawienia tego kredensu z salonu…- tu wysłuchałam trwającego pół godziny opowiadanie o tym, jaki to tata jest nieodpowiedzialny i że ten kredens ma zostać tam gdzie jest, bo inaczej udusi tatę własnymi rękami.
Gdy mama skończyła, oznajmiła mi, że jest już późno, czas spać, a ona musi odbyć jeszcze z tatą poważną rozmowę. Po wymienieniu czułych słówek (kocham cię, trzymaj się, nie narażaj się babci) wreszcie się rozłączyłyśmy. Odetchnęłam i poszłam do łazienki, rzucając przelotne spojrzenie na zegarek w telefonie. Była już jedenasta! Doczłapałam do łazienkowego lustra, zauważając przy tym, że moje prawe ucho jest czerwone od trzymania telefonu. Współczułam tacie. Awantury z mamą nie należą do przyjemnych. Myśląc o tym i owym, umyłam się dokładnie, widząc przy tym, że mam ziemię pod pachami. Tam było aż tak brudno? Po paru minutkach lśniłam czystością, ubrana w moją fioletową piżamę i takiego samego koloru kapcie. Potruchtałam do łóżka, nakryłam się kołdrą, nastawiłam budzik na siódmą rano i wreszcie zasnęłam.


Drrr! Jak oparzona zerwałam się z łóżka, uświadamiając sobie przy tym, że dziś ważny dzień. Ruszamy po trzecią wskazówkę! Radośnie (i z małą satysfakcją) zaczęłam szturchać Piotrka w ramię, by po chwili ujrzeć jego totalnie zaspane oczy.
-Co, co! Coś się pali?
Ryknęłam śmiechem, po czym powiedziałam:
- Już siódma, czas na wyruszenie w las!
Za niecałą godzinkę byliśmy ubrani w koszulki z krótkim rękawem i szorty, a na nogach mieliśmy sportowe adidasy (do lasu się przydadzą). Z kolei nasz ekwipunek zgodnie z moją listą wynosił:
1.Namiot
2.Dwa śpiwory
3.Dwa koce
4.Wyżywienie:
a)zimne naleśniki
b) termosy z herbatą i kakałem
c)nieodłączne krakersy
5.Zapasowe ubrania
6.Mój telefon
7.Latarka, kompas, mapa lasu itp.
8.Przybory do higieny i kolejny termos (z zimną wodą)
Wszystko to zmieściliśmy w naszych wielkich plecakach.
Gdy już byliśmy gotowi na sto procent, zajęliśmy się szukaniem babci Stefy. Nie było trudno ją zobaczyć – siedziała w fotelu oglądając jakieś czasopismo. Gdy się zbliżyliśmy zmierzyła nas wzrokiem głodnego tygrysa.
-Słucham? Co tym razem?- w jej głosie wyczułam kpinę.
-Chcieliśmy tylko zakomunikować, że idziemy bawić się do lasu.- odezwałam się niepewnie.-Mamy zamiar rozłożyć tam namiot i w nim przenocować, a wrócimy jutro rano. Dobrze?
-W lesie jest niebezpiecznie…- wydawało mi się, czy to troska zabrzmiała w tym zdaniu? – Nie powinniście sami tam nocować.
-Jesteśmy już duzi, poza tym nie oddalimy się bardziej niż pół kilometra. Prosimy!!
Te chóralne okrzyki chyba ułaskawiły babcię, bo jednak uległa naszym namowom. Po chwili galopowaliśmy już przez ogród (w stronę północną, oczywiście).
Gdy dotarliśmy do naszej akacji wyciągnęłam drugą wskazówkę i upewniłam się gdzie mamy iść: „Od wielkiej akacji idź dwadzieścia kilometrów na zachód.” Więc ruszyliśmy w tym kierunku.
Szliśmy przez cały dzień, po drodze rozmawiając i śmiejąc się oraz podziwiając przyrodę. Gdy zaczęło się ściemniać, rozbiliśmy namiot, umyliśmy zęby pod wodą z termosu i wcisnęliśmy się w nasze nory, składające się ze śpiwora i koca. Po króciutkiej rozmowie o tym, czy jeszcze daleko itp. wreszcie zasnęliśmy.

Rano obudziliśmy się rześcy i wypoczęci. Mimo tego, że trochę bolały mnie plecy (jeden koc i tak nie zamortyzuje twardej ziemi) ruszyliśmy w dalszą drogę. Po dwóch godzinach naszym oczom ukazał się staw. Wyłonił się zza drzew jakby nigdy nic. Zwolniliśmy trochę kroku, wiedząc, że cel jest już niedaleko. Pięć minut później stanęliśmy na brzegu zbiornika wodnego i patrzyliśmy się w wodę.
-We wskazówce było napisane, że mamy dać syrenie coś błyszczącego.- odezwał się Pit.
-Aha. Ale nic ze sobą nie wzięliśmy!- stropiłam się.
-A może to?- Piotrek wskazał na pierścionek, który lśnił na moim palcu.
-O nie, wybij sobie z głowy! To pamiątka po babci Hani!
-Ach, no tak, zapomniałem. Ale… chcesz rozwiązać tą zagadką, czy nie?
-Ech… no dobrze.- ze smutkiem zdjęłam pierścionek z szafirem (nosiłam go też dlatego, że pasował mi do oczu) i dałam Pitowi. On zaś krzyknął:
-Hop, hop! Pani syreno! To ważne, proszę wyjść! Zaprowadzisz nas…- tu urwał- właściwie gdzie?
-Na dno-podsunęłam mu.
-…na dno!?- dokończył.
Przez chwilę nic się nie działo. Czekaliśmy zawiedzeni, aż  nagle zabulgotała woda i…wychynęła z niej głowa! Choć trzeba przyznać, że była to najpiękniejsza głowa, jaką widziałam. Miała ogniście rude włosy oraz ciemnozielone oczy, mieniące się w słońcu. Jej twarz była idealna, a w uszach tkwiły długie do ramion złote kolczyki. Niewątpliwie była to głowa syreny.
-Słucham?- odezwała się dźwięcznym głosem.
Wytłumaczyłam jej, kto nas tu przysłał i po co. Gdy skończyłam, syrena zadumała się. Po chwili z wody wytrysnęła ręka zdobiona w tatuaż przedstawiający glony (a może one były prawdziwe?)
-Nazywam się Sāyarana kī sabasē sundara, ale możecie mi mówić Sāy.
Zrobiłam dziwną minę, a Pit mi zawtórował.
-No więc- kontynuowała Sāy- prosicie abym zaprowadziła was na dno stawu. Hm…zgodzę się pod jednym warunkiem. Dacie mi jakiś skarb. To tyle, nie wymagam dużo.- Sāy skrzyżowała ramiona na piersi i wbiła w nas swe zielone oczy.
Spojrzałam znacząco na Pita, a on wyciągnął mój pierścionek i podał mi go. Ucałowałam go na pożegnanie i poprosiłam:
-Podpłyń bliżej, nie dam ci go z daleka.
Syrenka podpłynęła, a ja wręczyłam jej „skarb”. Obejrzała go ze wszystkich stron i powiedziała:
-Dobrze, pasuje. Teraz wam pomogę.- po czym zniknęła w wodzie.
-Hej! Mieliśmy umowę!- krzyczałam za nią.                                                           -Co z obietnicą?
Sāy szybko wróciła na górę.-Ależ nie zapomniałam, poszłam tylko po mały rekwizyt.-wręczyła nam po małym kamyku.
-I co my niby mamy z tym zrobić? Zjeść?
-Nie, nie. Musicie natrzeć tym gardła, w sensie skórę, o tak.- pokazała nam, jak mamy się z tym obsłużyć.-Wtedy będziecie mogli oddychać i mówić pod wodą.

-Chyba to nie jest najlepszy pomysł…Pit, co o tym sądzisz?
On z kolei wzruszył ramionami. Ale mi wielka pomoc!
„Raz kozie śmierć”, pomyślałam, natarłam energiczne przednią część szyi kamykiem i wskoczyłam do wody.
Ze zdumieniem stwierdziłam, że oddycham. Płuca miałam trochę zziębłe, jakby ktoś napchał mi tam lodu. Obok mnie ujrzałam Sāy, która wskoczyła za mną. O mało nie osunęłam się na dno (właściwie o to chodziło…) gdy odezwała się do mnie.
-Twój brat został, był zbyt wystraszony. To była właśnie próba odwagi, która czeka każdego, kto zechce zejść na dno.
W tym momencie przypomniałam sobie słowa z drugiej wskazówki: „Czeka cię w tym miejscu próba”. Cóż, kolejne poszukiwania bez Pita. Tchórz!
Nagle poczułam jakieś mrowienie na skórze. Plecak został z Pitem na lądzie, ale moje ubrania zniknęły! Zamiast nich miałam na sobie błyszczący biustonosz morskiego koloru, a na dole… Syreni ogon! Mienił się cały różnymi odcieniami błękitu, a posiadanie go było niesamowite, to takie wspaniałe uczucie…
-Każdy, kto wypełni cały Wodny Rytuał otrzymuje ogon na czas pobytu w stawie. To zasada.
Z wyobraziłam sobie Piotrka z syrenim ogonem i ledwo powstrzymałam wybuch śmiechu.
-Choć, płyniemy.- Sāy machnęła na mnie ręką.
Z niepewnością zaczęłam poruszać ogonem. Przychodziło mi to z łatwością, jakbym go miała od dziecka. Gdy przepływałyśmy obok złotych tarcz (Sāy prowadziła mnie coraz głębiej, a ja byłam zafascynowana) zobaczyłam w jednej swoje odbicie. Zatrzymałam się z wrażenia. Nie byłam teraz Klarą Brandenburg. Byłam syreną. Pierwszy raz w życiu poczułam się ładna.
Z gładkiej tafli patrzyła na mnie piękna syrenka o głębokich, szafirowych oczach i długich do pasa czarnych jak pióra kruka włosach. Nie mogłam w to uwierzyć! Podsumowałam mój nowy image głośnym:
-Łaaał…!
-Co tak stoisz? Szybciej!- Sāy ponaglała mnie.
-Już, już!-po chwili znów płynęłyśmy na dno.
Minęło z dobre pół godziny, zanim stanęłyśmy u kunsztownych, rzeźbionych drzwi. Sāy zagrzmociła w nie z mocą, o jaką bym ją nie podejrzewała. Po chwilce stanął w nich wysoki człowiek w kapeluszu magika.
-Tak, słucham?
-Mamy do pana pewną sprawę, ale najpierw muszę coś wiedzieć. Czy pan jest Strażnikiem?- odezwałam się.
-Owszem, tak się nazywam.
-Czy znał pan Michała Brandenburga?
-Tak, i to całkiem dobrze. Kiedyś dał mi nawet to…-wyciągnął z kieszeni tak dobrze mi znany świstek papieru.- Kazał dać to jego wnuczce, Klarze, ale ona nie zjawiła się jeszcze do tej pory…
-To ja jestem Klara!!- wrzasnęłam i wyrwałam mu kartkę z rąk. Po dwóch sekundach ze zdumieniem ujrzałam, jak wyślizguje mi się ona z rąk. Nagle znikła i pojawiła się z powrotem w rękach Strażnika.
-Nie tak szybko, panienko. Najpierw musisz przejść próbę. Skąd mam wiedzieć, że to naprawdę ty?
Puf… wywróciłam oczami. Znowu próba!
Strażnik poprowadził nas przez drzwi, potem przez korytarz i jakiś pokój, po czym stanęliśmy w małej komnatce. Była ona mroczna; ściany pomalowane miała na czarno, a na samym jej środku stał stół ze szklaną kulą oraz trzema krzesłami. Zasiedliśmy na nich (ja i Sāy z pewnym trudem, ach, te ogony) po czym strażnik przemówił:
-Ta próba będzie krótka. Spójrz w kulę i powiedz, co widzisz.
Zmrużyłam oczy i wbiłam spojrzenie w kulę. Nagle powietrze wokół niej się zakotłowało, a ja ujrzałam dziwną scenę…
Mój własny dziadek siedział w fotelu na biegunach i czytał książkę. Obok niego na stoliku leżała dziwna księga; nie widziałam jej tytułu, lecz miała w sobie coś niezwykłego. Nagle obok dziadka ni z tąd, ni z owąd  pojawiłam się ja i uściskałam go, jakbym właśnie co przyszła ze szkoły. Niespodziewanie naszło mnie pewne uczucie: wiedziałam, że jest to scena z przyszłości, a tamta Klara skończyła już swoją wyprawę i odnalazła dziadka. Wiedziała także, czym jest ta dziwna księga…
-Mam dowód. To ty jesteś Klara Brandenburg. Zajrzałem w twój umysł i wizja jest prawidłowa. Oto karteczka.- magik wyciągnął do mnie rękę z trzecią wskazówką. Natychmiast porwałam ją i zaczęłam czytać:
              WSKAZÓWKA TRZECIA
Od wschodniego brzegu stawu idź 5 km na północ. Tam, w pniu wielkiego dębu, będzie sęk w korze. Wsuń do niego dysk, który załączyłem do kartki. Hasło brzmi: ród Brandenburg. Już niedługo się spotkamy
                                                  Dziadek

Byłam taka podniecona! Spotkanie z dziadkiem zbliżało się coraz bardziej. Wszystkie próby miałam w nosie. Szybko pożegnałam się ze Strażnikiem, wzięłam także dysk i wypadłam przez drzwi, ciągnąc Sāy za sobą.
Niesamowicie szybko przebierałam płetwami, aż moja towarzyszka została w tyle. Gdy wynurzyłyśmy głowy na powierzchnię, Pit zerwał się z kamienia na którym siedział i odezwał się:
-Co, tak krótko?
-Jakoś tak. Jak mam się pozbyć t e g o?- zwracając się do Sāy wskazałam na ogon.
-Musisz wypowiedzieć następujące słowa, trzymając się za ogon:

Sabasē baṛī śakti hai, mujha para jādū nirvāsita aura mērē purānē ātma bahāla, maiṁ apanē āpa kī taraha phira sē mahasūsa kiyā.

Po wygłoszeniu tej trudnej przemowy znów poczułam, że mam swoje nogi. Bez wahania wyszłam na ląd w totalnie suchym ubraniu. Pożegnałam się z Sāy, dziękując jej serdecznie, po czym usiadłam na brzegu stawu z Piotrkiem. Odczytałam mu wskazówkę i opowiedziałam o podwodnej przygodzie. Na koniec potargałam ręką jego kasztanową czuprynę i śmiejąc się powiedziałam:
-Ty mój kochany tchórzu!
Niezadowolony z zepsucia fryzury Pit zrobił wkurzoną minę, ale wiedziałam, że to sztuczne.
Ściemniało się. Rozbiliśmy sobie namiot, dokonaliśmy aktu mycia zębów, zjedzenia i wypicia marnej kolacji oraz spania. Przed zapadnięciem w sen myślałam: „Ale niesamowity dzień!”


Obudziłam się w genialnym nastroju. Naprędce zwinęliśmy z Pitem nasz mini obóz i truchtem wyruszyliśmy w kierunku północnym, zgodnie ze wskazówką. Szliśmy tak godzinę, gdy nagle stanęliśmy przed wymienionym w kartce dębem. W tym momencie to wszystko wydawało się takie proste…Cały nasz trud został wynagrodzony, i to w jaki sposób! Będę to wspominała przez całe życie.
Obeszliśmy dookoła gruby pień drzewa, by wreszcie znaleźć wąską szparkę, w którą z sercem na ramieniu wsunęłam dysk od dziadka. Coś zachrobotało, zatrzeszczało, zapiszczało i…Pień drzewa otworzył się przed nami!
Ku własnemu zdumieniu ujrzałam klawiaturę. Wiedziałam, co robić. To naprawdę było za proste!
Po wstukaniu hasła „ród Brandenburg” otworzyły się kolejne drzwi. Weszliśmy niepewnie do malutkiego okrągłego pomieszczenia. Odezwałam się:
-I co teraz? Wskazówka nie wspominała nic o
t y m.
-Hm…- zastanowił się Piotr.- A może to winda?
Jak na zawołanie drzwiczki zatrzasnęły się za nami i wyczułam, że jedziemy w górę.
-Brawo, geniuszu- rzuciłam sarkastycznie- I co teraz? A jeśli tam jest jakiś potwór i nas pożre?
-Nie przesadzaj, w końcu siedziałaś na osiemdziesięciometrowym drzewie z jakimś karłem, miałaś ogon, płynęłaś w stawie z syreną i zaglądałaś w kulę magika. Jeszcze ci mało?
-Jeśli uważacie mnie za potwora, chyba się obrażę.- powiedział dziadek.
O kurczę! Na to nie byłam przygotowana psychicznie. Winda dojechała do góry.


Od początku tej niezwykłej przygody, odkąd wiedziałam, że dziadek żyje, wyobrażałam sobie jak będzie wyglądało to spotkanie. Na początku myślałam, że będę krzyczeć i skakać z radości. Ale teraz, gdy go ujrzałam, chciało mi się płakać. Byłam też zła. Za to wszystko, za to, że nas zostawił, że nic nie powiedział, że…Było tego tyle…Tyle emocji na raz szkodziło mi, bo głos utknął mi w gardle, a ja rzuciłam się dziadkowi na szyję i nie puszczałam przez długi czas, Pit tak samo.
Był dokładnie taki, jak go zapamiętałam. Siwe włosy, wyblakłe błękitne oczy…Miałam milion pytań!

Po tej chwili czułości dziadek wyprowadził nas z windy. Znaleźliśmy się w dużym pokoju…Nie, właściwie to była biblioteka! Dziesiątki regałów zasłaniało całkowicie ściany pomieszczenia.
Dziadek poprowadził nas na same tyły, i po chwili ujrzeliśmy starannie zasłane łóżko i stolik z lampką nocną. W rodu, pod oknem (wyciętym w korze oczywiście; zapomniałam tu napomknąć, że znajdujemy się w drzewie) stał stół i trzy krzesła, jakby tu na nas czekały od zawsze.
Usiedliśmy na nich. W tej chwili w głowie miałam mnóstwo pytań, więc wyjawię tu tylko te najważniejsze:
1.Czemu odszedłeś?
2.Czemu siedzisz tu zamknięty sam ze sobą?
3.Czy magia naprawdę istnieje?
4.Co by było, gdybym nie znalazła tej kartki?
Dziadek poprosił, żebyśmy pierwsi opowiedzieli mu swoją historię, bo jest bardzo ciekaw, jakie to zrobiło na nas wrażenie.
O mało nie wybuchłam! Znika sobie ot, tak i nic nie mówi, robi nam jakieś tajemnicze zagadki, pisze o magicznych stworzeniach i jeszcze nie chce nam teraz o tym mówić!
-Żądam, abyś ty nam pierwszy opowiedział! Wiesz, ile przeszłam?! Piotrek nawet palcem nie kiwnął, tchórz jeden! A ty chcesz zaczynać od NASZEJ OPOWIEŚCI!!!!!!!!!!!!!!!?
-o… No dobrze, Klaro. Nie musisz się tak wkurzać, już mówię.- dziadek wziął głęboki oddech. Teraz wszystko się wyjaśni. Jeśli Pit odezwie się słowem, nie dożyje 9:47:00 (była 9:46:59). Zrobiło się cicho. Dziadek zaczął opowiadanie.

-Zacznę od pytania, które pewnie też was gnębi. Co bym zrobił, gdybyś nie znalazła tej kartki? Cóż, myślę, że podrzuciłbym ją w inne miejsce, w którym byś jej nie przeoczyła. Kolejna rzecz: Tak, magia naprawdę istnieje. Te wszystkie magiczne istoty, które widzieliście, były prawdziwe. Sāy, Strażnik, Narrator i wróżki, oni istnieją.
-Ekhem, czy mogę coś wtrącić? Pit nie widział wróżek; nie został oczyszczony. Bał się wejść na drzewo.
-No tak, dwie próby odwagi… Z tego, co mam rozumieć twój brat nie przeszedł żadnej.
-Dobrze, nie ważne. Mów dalej!
-Więc kontynuujmy. Niektóre magiczne stworzenia są widoczne bez oczyszczenia…A tak, oczyszczenie. Można to nazwać bardziej fachowo: purificationis. Umiejętność purificationis posiada tylko Narrator, naprawdę jest on podgatunkiem elfa, elfem-karłem. Kwas w jego ślinie zawiera substancje, które „wypalają” nasze oczy. Przykro mi, że nie wiedziałaś o tym wcześniej, zanim cię opluł. To tyle o magicznych stworzeniach, mogę jeszcze dodać, że istnieje na świecie około dwóch milionów gatunków magicznych stworzeń, a podgatunków prawie cztery razy więcej. Resztę informacji znajdziecie w księdze, a do niej przejdziemy z chwilę, teraz opowiem wam…
Słuchałam dziadka jak zahipnotyzowana. Podciągnęłam kolana pod brodę i bujałam się lekko na krześle. Pit siedział na swoim po turecku. Dziadek mówił:
- … o lasach. Las, w którym się teraz znajdujemy, jest jednym z czterdziestu rezerwatów magii na świecie. Nosi nazwę quartus, a prościej: czwarty. Został utworzony jako jeden z pierwszych rezerwatów, co czyni go bardzo starym. Zamieszkują go głównie stworzenia jasnej magii, ale zdarzają się też ciemnej. Ciemne na ogół nie wychodzą ze swoich kryjówek, chyba, że mają dla nas jakąś konieczną sprawę. Każdy rezerwat me swego opiekuna, do tego też przejdziemy później. Teraz księga. „Księga” jest zbyt pospolitym wyrazem więc mówmy: quarto libro inventarium reservant, w skrócie qlir. Zawiera ona opis i zwyczaje wszystkich magicznych okazów żyjących w tym rezerwacie. Gdy jakiś gatunek zginie, automatycznie znika on z qlira. Tak samo będzie, gdy pojawi się nowy. Na razie więcej nie potrzebujecie, więc przejdźmy do opiekunów.
Opiekunem tego rezerwatu jestem ja. Od wielu milionów lat w domu w rezerwacie mieszka opiekun. Moim poprzednikiem była niejaka pani Selma Kingston. Zmarła ona trzy lata temu, nie pożegnawszy się z rodziną. O tym też zaraz powiem. O tym, że ten las jest magiczny- oprócz niesamowitych stworzeń ma on również zabytkowe drzewa- dowiedziałem się po roku. To wtedy zniknąłem. Opiekun ma za zadanie sprawdzać qlira i od czasu do czasu chodzić na zwiady do lasu. Tak jest jednak tylko przez rok. Qlir jest ukryty w tym oto drzewie, i nikt nie może go stamtąd wynieść, zamieniłby się w proch. Dlatego opiekun rezerwatu „przeprowadza się” tu, aby go chronić. Na początku swego pobytu otrzymuje także dysk wejściowy. Właściwie każde zwierzę może tu wleźć przez okno, po to ochrona.
Mam nadzieję, że teraz już rozumiecie czemu zniknąłem. Poświęciłem się w imię dobra rezerwatu i qlira, więc wybaczcie proszę.

Nie wiedziałam, co o tym myśleć. Z jednej strony nie chciałam wybaczyć a z drugiej…
-Wybaczymy ci pod jednym warunkiem! Chociaż najpierw chcę coś wiedzieć: jakim cudem żyłeś tu przez dwa lata?
-Wróżki przynosiły mi jedzenie i wodę, a ogólnie czytałem książki. A teraz chcę wiedzieć, czy mi wybaczycie!?
-Tak, ale warunek! Proszę cię tylko…- zatrzymałam się ze wzruszenia- Rzuć to wszystko i wróć do domu… Kupcie z babcią domek na wsi i zapomnijcie o tym. Te informacje sprawiły, że mój umysł wciąż jest trochę oczerniały, ale wiem, że chcę żebyś był z nami. Wróć do nas, dziadku! Babcia nie musi o niczym wiedzieć!
Dziadek tylko się uśmiechnął.


Weszliśmy przez główne drzwi objuczeni naszymi bagażami, z którymi jeszcze dwa dni temu szliśmy tak dziarsko po drugą wskazówkę. Zostawiliśmy je w holu i zawołaliśmy babcię Stefę. Przybiegła jak oparzona, wrzeszcząc:
-Gdzie wy się podziewaliście! Matka szalała z niepokoju! Zaraz idę po pas…- urwała, widząc osobę wchodzącą za nami.
-Michał…- szepnęła ze łzami w oczach.-Wróciłeś…


-Hej, teraz ty gonisz!- Krzyczałam do Pita, biegnąc przez pole.- Nie złapiesz mnie!
Z wysiłkiem przebierałam moimi czternastoletnimi nogami. Za mną biegł Pit, nadając pędu swoim jedenastoletnim dolnym kończynom.
Było lato, koniec sierpnia. Dziś mieli po nas przyjechać rodzice. Przez dwa miesiące byliśmy u dziadków, w małej miejscowości Chlewnik. Podziwialiśmy ich domek na wsi i kolekcję koni oraz krów. Przysięgłam sobie, że nauczę się jeździć konno.
Teraz mknęłam przez pole marchwi, uciekając przed Piotrkiem. Nagle usłyszeliśmy warkot samochodu.
-Dzieciaki, rodzice przyjechali!- krzyczał dziadek. Zmieniłam kierunek i podbiegłam do stolika przy który siedzieli dziadkowie. Babcia upomniała nas:
-Tylko nie zapomnijcie plecaków!
-Nie martw się, wszystko leży przed drzwiami. –powiedziałam. W tym momencie na podjazd wjechał czarny mercedes taty.
-Rodzice!- krzyczeliśmy z Pitem. Po przywitaniu poszliśmy po bagaże i załadowaliśmy je do bagażnika.
-Pożegnajcie się z dziadkami!- upomniała mama.
Po obfitym pożegnaniu (szepnęłam dziadkowi, że nie ma się wplątywać w żadne afery z rezerwatami) wsiedliśmy do auta. Gdy tata odjeżdżał z podjazdu, dziadkowie stali i machali nam. Ja też im machałam, aż do momentu w którym zniknęli za rogiem. Odwróciłam się i założyłam słuchawki na uszy. O moich dziadkach powstałaby naprawdę niezła książka. Kto wie, może napiszę ją za parę lat? Na razie wystarczą mi wspomnienia z tego pamiętnego lata roku 2012, gdy naprawdę uwierzyłam w istnienie magii.
     
   
                   KONIEC  :)

Trochę hindi i łaciny ale się udało. Pracowałam nad tym do 11! (ziew) :sleep:

Ostatnio edytowany przez Dhirells <3 (07-11-12 22:02:01)


http://img.besty.pl/images/307/53/3075307.gif

Offline

 

#6 07-11-12 22:37:01

 Minjami

Anamika

44324206
Skąd: Ostóda :D
Zarejestrowany: 28-10-12
Posty: 700
Punktów :   
Ulubiona postać: nwm wszystkie kocham 
Ulubiona część: 1,2,3 :P
WWW

Re: Księga Magi, czyli straszne wypociny

heheh spoko zakończenie :D
ogólnie opowiadanie ok ;)


http://24.media.tumblr.com/tumblr_m86waqFYRC1rcidgso1_500.gif

Offline

 

#7 01-07-13 22:53:34

 Deschen

Nilima

Zarejestrowany: 27-06-13
Posty: 394
Punktów :   
Ulubiona postać: Sohan Kishan Rajaram <3
Ulubiona część: Klątwa tygrysa Wyprawa
Ulubiona para KT: Kishan i Kelsey

Re: Księga Magi, czyli straszne wypociny

fajne :tula:


http://24.media.tumblr.com/3e72ee281347e05828a1721b28f05088/tumblr_mg60a1tN7c1qhu3hxo2_500.gif?width=500

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.psychologia-czlowieka.pun.pl www.zakonwilki.pun.pl www.wanderers.pun.pl www.nowytemat.pun.pl www.liceum.pun.pl