#1 02-06-13 18:09:23

 Maksyma

Bileciarz

Zarejestrowany: 24-05-13
Posty: 96
Punktów :   
Ulubiona postać: Dhiren
Ulubiona część: 1,2,3,4 i 5 też będzie
Ulubiona para KT: Dhiren i Kellsey

Amor, czyli historia prawdziwej miłości

Więc jest to bardzo, bardzo nudna książka, którą pisze. Praktycznie nie wiem dlaczego ją pisze, ale to chyba z nudów. Myślałam kiedyś o tym, żeby przestać ją pisać, ale stwierdziłam, że nie miałam by się z czego śmać. Dam prolog i dział 1.


                          PROLOG

- Jest !- powiedziała matka dziewczynki. Po chwili 15 letnia Daisy zjawiła się obok swojej mamy i maleństwa.
- Klacz, czy ogier?
- Ogier. Daisy zostawie cię samą, bo mam jeszcze strasznie dużo roboty- muszę zająć się bydłem i resztą koni, a poza tym, musisz coś zjeść.
- Dobrze mamo.
- Poradzisz sobie sama?
- Tak ,tak.
- Ale nigdy nie zajmowałaś się źrebakiem.
- Przecież przy nim nie ma rzadnej roboty. Zajmę się Łylusią i trochę się im przyjżę.
- Na pewno?
- Tak, tak...możesz być spokojna.
- Przyśle tu tate jak już wróci.
- Nie trzeba, ale niech ci będzie, idź już lepiej! - mama dziewczynki wyszła z boksu.
Daisy spojrzała z dystansem na źrebaka. Był to koń maści bułana, na nosie miał czarną plame- jeżeli ktoś by się lepiej przyjżał zauważył by, że w pewnym sensie przypomina serce. Rodzicielka tego stworzenia była arabską klaczą( maści siwej w hercze), na imię dano jej Łylusia- jednak częściej używało się zdrobnienia Łylka, czy też Łilka. Ojciec, zaś był kary, również arab, był idealnie zbudowany, bardzo narwany , co też dawało mu  wiele wdzięku i gracji, a zwano go Furgon. Łylusia i Furgon byli idealnym połączeniem, więc można było spodziewać się idealnego źrebak.
- Hmm...Jak  cię tu nazwać mały? Hm?- rozmyślała Daisy . Spojrzała na konia. Daisy miała w sobie zawsze to, że nie widziała konia, tylko serce konia. Jeździła od dzieciencych lat, gdy miała zaledwie roczek jej mama wzięła ją ze sobą na krótką przejażdżke. Casi miała wtedy ogromną fraidę! W wieku 3, 5 lat zaczęła jeździć samodzielnie na kucyku- nazywał się Harry, niestety...w jej 4 urodzinki zmarł, ale za to Daisy zaczęła jeździć już nie na kucach tylko koniach. To były konie jej rodziców- zawsze marzyła o własnym koniu.
- Już wiem! Amor- to imię dla ciebie !


                                   Rozdział 1

Gdy wróciłem z łąki nie trudno się  domyślić wróćiłem do boksu. Co prawda był już zachód słońca, ale i tak było ciepło i mogli mnie jeszcze trochę zostawić...Ździwiłem się, że zamiast mojej pani przyszedł stajenny. Przecież pani mówiła, że poćwiczymy galop. Rano była taka smutna i nawet nie dała mi marchewki, a już nie wspomnę o jabłku . Pomyślałem, że może jest  chora? Położyłem się i śniłem jak galopuje wśród kwiatów z moją panią. Rano jakiś zupełnie obcy  facet mnie obudził. Jeszcze nawet nie było wschodu słońca. Obok tego faceta był ojciec mojej pani. Rozmawiali.
- Ile ma ?- zaczął nieznajomy.
- 3 lata...No tak  3,5...
- Ujeżdżony?
- Trzeba dopracować galop i skoki.
- Piękny arab, a jak się zwie?
- Amor.
- Heh...- Co ten nie znajomy robi w moim boksie? Czego on chce? Dlaczego się śmieje z mojego imiona?
Założyli mi wodze i zaprowadzili mnie na maneż.
- Zobaczymy co potrafi! - powiedział nie znajomy.
-Chce pan pojechać na oklep?- zapytał ojciec mojej pani.
- Tak.
Wskoczył na mój grzbiet. Postanowiłem, że go zrzucę.
- Trochę narwany...-powiedział leżąc na piasku.
- Ale mógł by  pan się zdecydować?
- Tak, wezmę go! Dostanie pare batów i będzie spokojny!- Co to bat? Słyszałem o nim z opowieści moich starszych kolegów, ale moja pani nigdy tego nie używała.
Zaciągnięto mnie do jakieś przyczepy. Zrozumiałem, że chcą mnie sprzedać. Sprzedać- to tak strasznie  brzmi. Ale ja kocham moją panią! Nie zabierajcie mnie!
-Idź, idź...!- Nie!Próbowałem się wyrywać. Chciałem zostać w domu.
W przyczepie było okropnie! Tak ciemno...Jechaliśmy chyba z dwa wieki. Każda sekunda była męczarnią. W końcu się zatrzymaliśmy. Mój nowy właściciel otworzył drzwi. Na dworze nie było tak ciepło jak zawsze...Było strasznie zimno, a z nieba leciała woda. Trochę się szarpałęm, ale bałem się, że użyje tego bata, czy jak to się tam nazywa więc się uspokoiłem. Moja pani nigdy tego nie używała...Weszliśmy do jakieś stajni. Był w niej z 100 koni.
Na końcu stajni był  boks odizolowany od reszty. Właśnie tam mnie zaprowadzono. Czekał tam drugi mężczyzna.
- No,no...Nie zły. Ogier?- zaczął meżczyzna w boksie.
- Tak. Jutro zaczniemy z nim pracować.
W końcu nadszedł kolejny dzień. Wczesnym rankiem zabrano mnie na maneż, a przed tym  przygotowano do jazdy.
Nowy pan wsiadł na mnie. W ręku miał bat i dawał mi strasznie mocną łydkę. Zaczęliśmy jechać kłusem anglezowanym. Co chwilę poganiał mnie batem. W końcu zaczęliśmy galopować. Gdy galopowałem z moją panią, stanowliśmy razem jedność, łączyła  nas jakaś więź, a  teraz tego nie czułem...zawsze kochałem galop, ale ten galop był najgorszą chwilą w moim życiu. Mężczyzna uderzał batem z całych sił- był to potworny ból. Nie mogłem zwolnić..nie mogłęm złapać tchu. Nie potrafiłem oddychać, a każde uderzenie batem sprawiało mi coraz większy ból. Tak bardzo chciałam przejść do stępa, czy choć kłusu, chciałem wrócić do boksu. Próbowałem to wytrzymać..., ale jedno uderzenie było tak mocne, że zwaliło mnie z nóg. Usiłowałem wstać, ale nie mogłem. Po jakieś 1 minucie udało mi się stanąć na nogi. Jeździec był przyczepiony do siodła- zrzuciłem go, po czym uciełkem do boksu. Nowy pan nie zjawił się już tego dnia. Oporządzić przyszła mnie młoda dziewczyna, była dużo delikatniejsza niż mój pan.Stwierdziłem, że ona może mnie dosiąść. Zagalopowałem na pastwisko.
- Koniku! Amor!!! Wracaj w tej chwili! Prrr... Stój!- pomyślałem, że mogę narobić jej kłopotów. Więc byłem grzeczny i dałem jej się zaprowadzić do boksu. Byłem grzeczny, więc powinna dać mi marchewkę lub jabłko, albo kostkę cukru. Jednak zamiast mnie pochwalić wyszła bez słowa. Po południu znowu przyszła i zabrała mnie na pastwisko. Cały dzień przegalopowałem na pastwisku. Tej nocy śniła mi się moja dawna pani, galop i góry...Tak bardzo chciałem ją jeszcze zobaczyć. Obudziła mnie rozmowa dziewczyny, która wczoraj się mną zajmowała i jakieś innej dziewczyny.
- Nowy koń?
- Tak..Jest tu chyba dwa dni, czy trzy...
- Amor? - powiedziała czytają kartke na moim boksie.
- Tak, zajmuję się  nim, bo pan Daniel go zbyt nie lubi...
- Dlaczego? - dała mi marchewkę. Mmm...marchewka jak ja to kocham!
- Podobno go już dwa razy zrzucił.
- Nie wierzę...
- Nie! Melani nawet o tym nie myśl.
- Eh...daj spokój. Nic się nie stanie. Nie Amor?- co za nie mądre dziewcze! Jak mogę jej odpowiedzieć skoro nie wiem o co chodzi.
- Melani! Proszę Cię!
- Wrzuć na luz. Amor, chcesz się przejechać?- Tak! Tak! Bardzo chętnie! Dziewczyny zaczęły mnie czyścić i siodłać.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł...
- Przecież skoro się im zajmujesz powinnaś go poznać... Choć Amor, zobaczymy co potrafisz. Poszliśmy na pastwisko. Uf...na szczęśce nie wzięły bata.  Pierw weszła na mnie Melani.
- Zobaczymy co potrafisz, hm?- dużo potrafię! Pogalopujmy, proszę! - To może na początek kłus. - i z kłusu przeszliśmy do galopu. Tym razem galop był cudowny, a Melani bardzo lekka!
- Twoja kolej, Jenny!
- Nie wiem...
- Właź, bo cię zabije! Kobieto musisz trochę wyluzować, a nie zachowywać się jak jakaś stara babcia...
-Ble,ble, ble...dobra, już dobra...- Jenny zaczęła od razu galopem. Słyszałem jej śmiech. Po długiej zabawie wróciliśmy do stajni.
- Bedny konik...Pewnie czujesz się samotny...- owszem Melani.- Może zostaniemy z tobą na noc?
- Melani, co ty znowu kombinujesz?
- No co...Przecież nasi rodzice wrócą dopiero rankiem z tej imprezy...
- No ok. To polece po koce, poduszki i jakieś przekąski.
- Weź jabłko dla Amora.
Jenny przyniosła dwa koce, dwie poduszki, wode, sok pomarńczowy, pudełko z kanapkami, jakieś słodycze i co najważniejsze pyszne jabłko. Miałem ogromny boks więc miejsca starczyło. Melani i Jenny całą noc rozmawiały, a ja śniłem o jabłkach i marchewkach. Powoli zaczynałęm lubić to nowe miejsce.
JAK COŚ TO MUSZĘ DOKOŃCZYĆ JESZCZE TEN 1 DZIAŁ ^^

Ostatnio edytowany przez Maksyma (02-06-13 20:52:09)


http://oi43.tinypic.com/amyvqw.jpg

Offline

 

#2 02-06-13 21:45:05

 Maksyma

Bileciarz

Zarejestrowany: 24-05-13
Posty: 96
Punktów :   
Ulubiona postać: Dhiren
Ulubiona część: 1,2,3,4 i 5 też będzie
Ulubiona para KT: Dhiren i Kellsey

Re: Amor, czyli historia prawdziwej miłości

Więc dokońćzenie działu 1:

Obudziła mnie poranna rozmowa dziewczyn.
- Skąd on się tak właściwe wziął?
- Z jakiegoś rancza...Dokładnie nie wiem. Ale jego pani zmarła na raka płuc i jej tata postanowił go sprzedać, gdyż przypominał mu o córce.
- Biedny konik...- Czyli, czyli moja pani nie żyje? Odeszła?! Mogłem żyć bez niej wiedząc, że jest szczęśliwa, ale wiedząc, że jej nie ma? Stanąłem dęba, otworzyłem boks i wybiegłem.
- Amor! Chodź tu w tej chwili!- Jenny nie podchodź!- Amor!-dziewczyna podeszła. Nie wiem dlaczego kopnąłem ją.
- Jenny, nic ci nie jest?
- Au, moja ręka!
- Polece po pana Daniela!- zauważyłem zbiegowisko. Dwóch mężczyzn, moje właściciele i Melani i Jenny. Melani była przy Jenny, a reszta próbowała mnie złapać. W końcu udało się im związać moją szyje jakimś sznurem, przywiązali do słupa i zostawili.
Po południu podszedłdo mnie jakiś chłopiec.
- Co oni Ci zrobili, hm?- Przywiązali, ślepy jesteś?- Jesteś na pewno głodny...- żebyś wiedział! Chłopak dał mi marchew.
- Chciał bym być koniem...- a ja czlowiekiem...- Pewnie nie masz zmartwień..- mhm...jasne. Mam ich więcej niż ty. Zobaczyłem miliony kolorowych światełek. Nie wiem co się wtedy stało. Obudziłem się...i zobaczyłem konia. Chwila...tym koniem byłem ja. Spojrzałem na swoje kopyta, ale ich nie było. Były tylko ludzkie stopy. Byłem tym samym chłopcem! Miałem stopy, ręce, palce...Byłęm w wieku Melani i Jenny. Miałem czekoladowe włosy i ciemną karnacje. Zobaczyłem zbliżającom się ku mnie Melani.


http://oi43.tinypic.com/amyvqw.jpg

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.prawokul09.pun.pl www.cs-serwery.pun.pl www.tziz.pun.pl www.fps.pun.pl www.pokemon-game-for.pun.pl